sobota, 5 stycznia 2013

one hundred days of questions

Czeka mnie wkrótce sto dni tępego odliczania do najidiotyczniejszego egzaminu życia.

Dwutysięczny trzynasty postarzeje się wtedy na tyle, że wszyscy zdążą zapomnieć o swoich noworocznych postanowieniach, grubasy znowu przytyją, leniwi wystartują w maratonie opierdalania się, a brzydcy wcale nie znajdą nowych życiowych partnerów. Podatki wzrosną o kolejny procent, pojedynczy bilet MPK będzie wart tyle, co torebka Dolce&Gabbana (Gabana? jeden chuj), być może umrzesz, umrą wszyscy, którym dotąd nie chciało się żyć.
I będzie koniec świata, tym razem 31 dnia 13 miesiąca. Może i zresztą na odwrót.

Czy ktoś mi kiedyś wytłumaczy co wylizani po jajach przez kapitalizm ludzie świętują w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia? Smaciorysyny, kurczyjędze ich mać. Żyć nie dają, umierać tym bardziej.

*głosem zabotoksowanego lektora* A teraz optymistyczny przerywnik!
Za tydzień mam studniówkę i szczerze mówiąc - bardzo to fajnie. Zamiast wić się pod pościelą marudząc, że nie zdam matury, leżę sobie spokojnie, z dupką, z noskiem, ze wszystkim wszyściutkim na miejscu i snuję rozmyślania o sukienkach, tzrewiczkach, błyskotkach, fryzurkach, manikiurkach, muzyczce, tańczątku, zabawiątku. I naprawdę jest mi dzięki temu lepiej.

Nawet dla ciekawych spróbuję zaprezentować swój studniówkowy zestaw (na sucho! Na mokro będzie wtedy, jak zachce mi się w te fatałaszki przebierać).
To główna bohaterka, czyli sukienka. Nie jestm może tak wychudzona jak modelka na zdjęciu, ale muszę przyznać, że leży super. W ogóle jest cudowna. Jeszcze rok temu nie odważyłabym się na taką.
W ogóle, wielki Boże, to moja pierwsza mała czarna! 
Specjalnie przemęczyłam się dla niej i przejechałam pół miasta do jedynego u nas Stradivariusa.
To butki. A raczej jeden wielki but. Obcas umiarkowany zważywszy na obecność platformy, całkiem wygodne. I piękne. Na zdjęciu nie widać, ale błyszczą się i mienią, że o rety rety. 
Standardowo, JenniferJennifer z CCC :)

Do tego walnęłam sobie kopertówę z przeceny w Deichmannie (fajna, wiem) i przesłodkie kolczyczki perliczki dzidziuśki luśki kokardeczki z Sixa (a w Claire's widziałam takiego cudownego geja dzisiaj! <3).
Poza tym uzbroiłam się w nieduży, aż wyrazisty wisior, ale nie będę już nikogo katować beznadziejnymi zdjęciami z kamerki.

W ogóle, wiecie co? Normalnie zwykłam gardzić podobnymi imprezkami. Ale paręnaście tygodni temu pomyślałam sobie, że to jest moje kurwa jedno jedyne życie (tak, łącznie z tym nieestetycznym wykrzyknikiem "kurwa"). Narzekałam na wszystko i wszystkich jak rozochocona ameba przez osiemnaście lat, może czas dać sobie z tym spokój i po prostu zacząć się bawić?
I stanęło na tym, że autentycznie cieszę się na ten wystawny bal, który wyniósł (i jeszcze wyniesie) mnie kupę kasy, taką kupę jakiej żadna krowa nie uwaliła. Cieszę się, bo mam naiwną nadzieję niewielu rzeczy żałować. Pierwsza okazja w życiu, by się odstrzelić, kroczyć z uniesioną głową w takt poloneza - to już nie dyskoteka szóstoklasistów czy ordynarne zabawy gimnazjalne. Wszyscy daliśmy wyryć swe mordy na plastikowych kartach dowodzących naszej tożsamości, wszyscy możemy to i owo. I łudzą się, i płaczą ci, którzy chcieliby ugrząźć tam, gdzie zostali pierwotnie rzuceni.

Sratata, kuchnia felek, jak ja dzisiaj ględzę. Sromotyzm.

2 komentarze:

  1. Lalalalalalala, Marian przeczytał, ale nie umie komciać, więc zostawia taki o to ślad w postaci bezsensownego komentarza :):):):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  2. jeszcze zrobił byka w słowie oto o cholirka ;//////////////////////

    OdpowiedzUsuń