poniedziałek, 18 lutego 2013

I'll take your wallet to my local blockbuster

ci, którzy mieli szczęście nigdy nie stracić portfela mogą poniższego wpisu nie zrozumieć, tym niemniej zawsze zapraszam do lektury siebie, a co

To przerażające uczucie: pakujesz się z rańca do szkoły, wpychasz z uporem do torby rzeczy, które w gruncie rzeczy nie będą ci potrzebne, ale kto by zwracał na to uwagę o szóstej czterdzieści. Po ubiciu wszystkiego na jednolitą papkę zanurzasz dłoń w utworzonej sięprzezsiebie niestałej substancji i zaczynasz wykonywać niejednoznaczne ruchy dłonią. Ruchy wyrażające pospolitą chęć dotknięcia portfela. Ruchy, które spełzają na wytwornie potwornym niczym. I co? I soczyste gówno! Cudowne życie w dużym mieście to jedno, ryzyko potencjalnej kradzieży w tramwaju to drugie!
Nie ma trzeciego. Nic nie ma.

I wiecie co, niedługo minie tydzień od tego felernego zdarzenia, a mnie nadal jest tak pieruńsko przykro. Pal sześć pieniądze - miałam aż dychę, może parę groszy więcej. Nawet ten portfel jako materię skórzano-płócienno-kwiatkowaną jakoś przeboleję, pomimo, iż była mi sprezentowana (i tak wymieniłabym prędzej czy później na nowy, tak jak zmienia się zużyty sprzęt RTV). Sprezentowanej materii zawsze jakoś bardziej żal niż tej niesprezentowanej, a więc sobiekupnej. Sobiekupstwo jest fajne, ale prowadzi do wypaczeń osobowości i zaniku pokory, o czym na co dzień przekonują mnie ludzie z prywatnej szkoły, do której mam nieszczęście uczęszczać (NIGDY NIE WYBIERAJCIE PRYWATNYCH SZKÓŁ, NIGDY!).
Cofnijmy się do przestrzeni przeddygresyjnej - nie płaczę za Mieszkiem, ni za portfelikiem cokolwiek pięknym - a za toną wspomnień, które w nim ścisnęłam.

Ya no tengo:

  • kolekcjonerskich kart MLP. Nie było ich dużo, adekwatnie do tendencji spadkowych w moim budżecie, ale dwie z nich dostałam na osiemnaste urodziny. I co z tego, że obiektywnie rzecz ujmując były chujowe, bo HASBRO to firma nastawiona na zyski i robi najbardziej chujowe z najbardziej chujowych zabawek na świecie - miałam cztery karty kolekcjonerskie za kuce, które nie są łatwo dostępne w Polszy, w tym dwie przypominające mi osiemnaste urodziny. Miałam. Czas przeszły i niestety dokonany.
  • kart rabatowych do SIXa i Yves Rocher. Dobra, tego to mi akurat nie jest specjalnie żal. Nie, żebym była antymaterialistką... lubię pieniądze, bo lubię patrzeć jak inni dostają ode mnie fajowe rzeczy. Szczerze, pod tym względem mogłabym być hipisem - konsumpcja? Nie, dziękuję.
  • mojego ukochanego różańca, którego dostałam tuż przed pierwszym wyjazdem na narty wiele lat temu. Towarzyszył mi podczas pierwszej prawdziwej podróży za granicę (to znaczy nie do sąsiadów i z powrotem, ale tak na serio, aż do Chorwacji, łaaaaaał), kiedy bardzo się bałam być tak daleko od domu, kiedy przerażali mnie wszyscy obcy ludzie i obca kultura, kiedy auto stawało na środku polnej drogi w środku nocy w Słowenii, a my nie wiedzieliśmy co robić. Zawsze modliłam się na tym różańcu i serce mam niesamowicie popękane wiedząc, że nigdy go nie odzyskam.
  • ważnej pamiątki po mojej wizycie w Warszawie po katastrofie w Smoleńsku w 2010 roku. Załamana, zapłakana, pojechałam pod Pałac Prezydencki i kupiłam tam małą, plastikową przypinkę w kolorach polskiej flagi z dodaną czarną wstążką. Chciałam ten symboliczny drobiazg mieć zawsze przy sobie, jako wyraz mojej lojalności wobec ś.p. Prezydenta i jego ś.p. Małżonki, wobec Polski i moich własnych przekonań. 
  • mnóstwa biletów z koncertów, na których bywałam w ciągu ostatnich kilku lat - najbardziej będę tęskniła za wejściówką na Voo Voo w lipcu 2011. To był jeden z najcudowniejszych muzycznych wieczorów mojego życia. 
  • całego pliku rachunków, które przypominały mi o wizytach w kawiarniach. Najważniejszy z nich pochodził z moich osiemnastych urodzin, był wytarty, a zsumowana kwota odbijała się do mnie swym absurdem z bibułowatego papieru. 

Oprócz tego nie mam dowodu, karty PEKA (poznańska ejakaśtam karta aglomeracyjna czy coś w ten deseń) i legitymacji, ale nawet to mnie nie załamuje - nóżki mam, to do urzędasów pójdę i mi dowód zrobią. A moje rachunki mi oddadzą? Różaniec znajdą? Przypinkę zrekonstruują? Niby małe rzeczy, naprawdę malutkie, razem warte może trzy złote...  a mi serio łzy się cisną do oczu. 

Mogłabym mieć większe problemy? Zapewniam, że mam.
Właśnie przeczytałeś wpis o tym, że jakaś idiotka trzymała w portfelu tak faszystowskie narzędzia jak różaniec i plakietka wyrażająca żałobę po Kaczyńskim? No, tak jakoś wyszło.

I serio, mam kurewsko ważny apel: nie kradnijcie. Błagam.

O, a tu macie spóźnioną, walentynkową miłość <3



P.S Nie daję rady grać w Slendera. Już próbowałam na tysiąc sposobów i kurka nie mogę!






niedziela, 10 lutego 2013

the list of most inspiring inspirations by Perp - part I

Często o nich myślę, ale rzadko w stanie pełnej tego świadomości - ludzie, miejsca, wydarzenia, wszystko to, co wywarło na mnie na tyle istotny wpływ, by móc rzec - zainspirowało mnie. Jeżeli wpadło Wam do głowy pytanie w jakiej dziedzinie miałabym czuć się w ten sposób natchniona, spieszę z odpowiedzią, choć nie jest ona prosta do skonstruowania. Pues bien, sprawy mają się tak, że Bóg dał mi nie tyle wiele różnych talentów, co ogromny zapał, by się realizować, wciąż szukać, próbować, działać i pracować. Generalnie zwykłam o sobie mówić jako o pisarce, ale tajemnica sięga głębiej. Jestem też wieloletnim samoukiem w dziedzinie śpiewu (sopran liryczny, choć może gdybym miała nauczyciela to bym i koloratury wyrabiała), zapalonym lingwistą, szurniętym tolkienologiem-amatorem, czasem chwytam za aparat, czasem za gitarę, babram się w grafice komputerowej, montażu filmów. I wcale nie twierdzę, że którąś z tych rzeczy robię dobrze (bien, bien, poza pisaniem oczywiście). Robię je, by mieć zawsze pod ręką dobry oręż przeciwko rutynie i mojej chorobie, która niezagłuszona czynnym trybem życia, byłaby w stanie zaprowadzić mnie pod bramę świętego Piotra.

Pues:
5 cosas que me inspiran lo más 
(kolejność według tego, co mi pierwsze wpadło do głowy)

1. Регина Спектор (regina spektor)


Reginę poznałam w roku 2008, czyli dość późno, bo owa uroczo prezentująca się panienka była aktywna artystycznie już w latach dziewięćdziesiątych (choć wtedy słyszały o niej pojedyncze kluby w Nowym Jorku i kilkunastu gejów w tych klubach przebywających). Kim jest ta kobieta? To rosyjska żydówka, mieszkająca na stałe w NY, związana ze sceną anti-folkową i przemawiająca silnym nowojorskim akcentem.
Oczarowała mnie narnijską przyśpiewką "The Call" i płytką "The soviet kitsch"... a potem tak jakoś się potoczyło, że wywróciła mi wszystko do góry nogami.
Inspiruje mnie pod wieloma względami i, co może się wydać zaskakujące, najmniej pod tym muzycznym. Nie mogę czerpać natchnienia z jej dorobku choćby dlatego, że mamy inne skale i barwy głosu, ona używa innych technik, jest lepiej wykształcona w zakresie słuchu i komponowania, no i kurde... ja nie napisałabym piosenki o dwóch mięsnych rolmopsach tańczących kankana w szklanej kuli. Niemniej jednak, to właśnie po odsłuchaniu pierwszych demówek Reginki zdecydowałam się spróbować własnych sił w komponowaniu i pisaniu tekstów. Patrząc na jej urzekająco swojski, a zarazem kosmicznie kobiecy wizerunek sceniczny czuję w sobie potężną falę dobrej energii. Właśnie tak ja chciałabym wyglądać przed publiką i kraść jej emocje. 
Zresztą,  w ogóle mogłabym wyglądać jak Regi. Żydowski nosek, kręcone włosy, szeroki uśmiech, alabastrowa cera - nie ukrywam, że na co dzień dokładam wszelkich starań, by poczuć się do niej podobną chociaż troszeczkę. Ciup-ciup. Jedna czwarta ciuchów  w mojej szafie nosi tytuł "Tak ubrałaby się Spektor.".
Ponadto, kobita zwala mnie z nóg swoją upartością w dążeniu do celu - będąc w moim wieku postanowiła, że zejdzie do podziemia grać swoja muzykę, gdzie pozostała dłuuuuugo niezauważona przez szersza publikę. I krok po kroku zaliczała kolejne sukcesy: demówki pozamieniały się w płyty, słaba wytwórnia w niezależną firmę, samotne nagrywanie we współpracę z rewelacyjnymi muzykami z całego świata. Gdyby to było moje życie, czułabym się królową galaktyki. 

2. Filmy animowane/fantastyczne/dla dzieci


           























Uwielbiam chodzić do kina, jednak w szczególności właśnie takie produkcje mnie przyciągają. Powodów jest kilka. Po pierwsze, nic mnie tak nie nakręca do kreatywnego tworzenia jak oderwanie się od rzeczywistości i bezwładne zawieszenie się w fantastycznym alter wymiarze. Fakt, że wzmaga to tęsknotę za światem, który istnieje jedynie w wyobrażeniach (być może po drugiej stronie życia (: ) a do którego należy się całym sercem i duszą - ale podpisuję się pod dewizą Herlinga-Grudzińskiego, który był zdania, że w każdej sytuacji należy zachować swoją pełną świadomość, bo życie bez takiej tęsknoty byłoby nic niewarte. 
Piękne wizualnie, przesiąknięte baśniowością produkcje stanowią również pożywkę dla mojego mózgu pisarza, nastawionego przecież na wyłapywanie wszystkiego, co warto by było uwiecznić piórem (czy tam laptopem i Wordem). Uplastyczniają moją wyobraźnię, dokarmiają wenę, uruchamiają twórcze procesy myślowe. Przy okazji zaś zwracają uwagę na to, jakich rozwiązań unikać ze względu na ich naiwność, a jakich być może spróbować pod własnym długopisem, bo wydają się obiecujące. 

3. Muzyka filmowa







Tego chyba nie trzeba tłumaczyć :) Czasami obraz okazuje się być niewystarczającym, albo wręcz przeciwnie - przytłaczającym bodźcem. Wtedy zakładam słuchawki lub uruchamiam wieżę stereo (strzeżcie się sąsiedzi, nie znam czegoś takiego jak "za głośna muzyka") i zamykam się na wszystko inne, by móc dać ponieść się dźwiękom poza granice empirycznego poznania. 
Panowie na górze to Hans Zimmer, Harry Gregson-Williams, Howard Shore, Thomas Newman oraz Alan Silvestri. 

4. Fluo kolory



Dziwne? Być może, ale każdy kto Perpuś zna, nie umie wyobrazić jej sobie bez jej ukochanych fluorescencyjnych zestawów :) Sama nie wiem co mnie tak zachwyca w tej oczojebności, bo przecież dobrze czuję się także w pastelach, czerniach, przydymionych barwach, kwiecistych wzorach i takich tam duperelach. Nawet w glanach. A tu coś takiego! Może to odzwierciedlenie moich pokręconych i nieskładnych procesów myślowych, może w ten sposób wychodzi mi bokiem moja skrajna spontaniczność. W każdym razie przeglądanie stylizacji z elementami fluo nakręca mnie pozytywnie, pobudza, ożywia wyobraźnię wzrokową, uczy lepiej zestawiać barwy, a przy tym daje wiele radości (w końcu, kurde blaszka, jestem kobietą!). Kiedy mam wenę nie ma dla mnie zbyt odważnego połączenia - jestem gotowa na wszystko! :)

5. Kobiecość
                

Czy to rozumiana poprzez psychikę czy fizyczność - KOBIECOŚĆ JEST ZAJEBISTA. Ustalmy jedno: zdecydowanie wolę facetów, ale bycie kobietą jest cudowne. Żyjemy w czasach szerzącego się unisexu, faceci się malują, kobitki chodzą w męskich ciuchach, srają o równouprawnienie (zagłada feministkom!). STOP THIS MADNESS! Facet ma pozostać facetem, to jedno. A KOBITKA MA POZOSTAĆ KOBITKĄ! Ma być piękna, wykształcona, zaradna, opiekuńcza. Powinna być uzupełnieniem mężczyzny, nie jego marnym substytutem! Gruba, chuda, wysoka, niska - ma być JEDNOZNACZNĄ KOBIETĄ pod względem PSYCHICZNYM i SEKSUALNYM. 
Rzygam feministycznymi hasłami, rzygam równouprawnieniem, rzygam tabloidami, które mówią, że musisz schudnąć tyle i tyle, powiększyć biust tyle i tyle, nosić modne ciuchy, masturbować się sześć razy dziennie, zamawiać własnemu facetowi dziwki i kurwa nie wiem co jeszcze. Kobiecość broni się sama, to jest jej główną siłą. Każda z nas sama musi zadecydować w jakiej skórze czuje się najlepiej, szanować własny intelekt i cielesność (nie tylko seksualną).

Kobiety, jesteście piękne. Piękno to pramatka sztuki. Inspirujecie delikatnością, ale także zmiennością nastrojów, fochami z przytupem, plotuchami, wysokimi obcasami. 

Indywidualności płciowej mówimy TAK.



Kurwa, rozpisałam się. Dziś bez puenty, bo muszę umyć kłaczory. Śmierdzą chlorem. 

niedziela, 3 lutego 2013

life in style of winter sale

Źle ostatnio ze mną. Prawdopodobnie będę musiała zacząć przyjmować zwiększoną dawkę leku i wcale się nie cieszę z tego powodu. Może rzeczywiście lubię narzekać, ale niech podniesie rękę ten, kto chciałby, aby jego funkcjonowanie zależało od małej białej pigułki. Zresztą, narzekanie to tylko jeden z wielu symptomów choroby, na którą te przebrzydłe dragi mają działać.

Mija rok, od kiedy zaczęłam leczyć swoją "depresję ze stanami nerwicowymi o podłożu hipochondrycznym", czyli najbardziej egoistyczne świństwo jakie istnieje. Poprawa, którą odczuwałam kilka miesięcy temu ustąpiła potężnemu rozczarowaniu samą sobą. Tyle tylko, że teraz chce mi się żyć. Tak bardzo, że chyba wkrótce wsiądę na rower. Robię tak już od lat zawsze wtedy, kiedy mi naprawdę chujowo i niedobrze.

Ninka za daleko.

Zbieram się na szufelkę, jakoś to będzie. I tak na moim kwitku będą widniały mało empatyczne słowa współbratymców - "Ta to zawsze marudzi". I dobrze, ktoś na tym świecie musi.

A teraz koniec zawodzenia i dupozawracania. Opowiem coś wesołego!
Heh, no więc to było tak: wyfrunęłam w piątek ze szkoły, pobiegłam na miasto uprzednią wyrżnąwszy się w kałużę błota i w sercu miałam nadzieję, że przeceny w Stradivariusie nie dobiegły końca. No skubane nie dobiegły, ale oprócz mnie pomyślało tak wiele kobitek i kupiły wszystko, co było dobre na moją dupę. Kurwa, polowałam na asymetryczną spódnicę przez miesiące, żeby spotkać się z odmową losu? Perp ma szczęście, bo głupi je mają - głabnęłam ostatni egzemplarz. Czarny. Za 39,99! Dobry Boże, nareszcie.

(po powrocie do domu okazało się, nie nie mam jej z czym zestawić)

Przeceny, przeceny wszędzie! Człowiek łeb traci, a dla takiego plebsa jak ja to jedyna szansa, by się na serio obłowić! No więc kupiłam wędkę i poszłam do sklepu z gatunku tych, gdzie przed przeceną bluzka kosztuje mało, a po przecenie zajebiście śmiesznie malutko (plusy życia w dużym mieście - od burżujskich butików, przez sieciówki, supermarkety, second handy aż do lumpeksów - mamy wszystko, o każdej porze dnia, a czasem nawet nocy). Haha, a teraz najśmieszniejsza część: kupiłam wyjebananą bluzkę z kołnierzykiem, ćwiekami i baskinką. W dyskoncie. Bo żadna sieciówka nie oferowała podobnej. Haha!

Gdzie jest Ninka podczas tych wszystkich przecen ja się pytam?

W ogóle nie wiem o co mi chodzi. Ja chcę tylko studiować japonistykę. I miec sprawne łącze internetowe. Chcę żyć. I chcę wierzyć.

O, a to ja i moje Bieszczady.
Wiele bym dała, by tam teraz być.