Pues:
(kolejność według tego, co mi pierwsze wpadło do głowy)
1. Регина Спектор (regina spektor)
Reginę poznałam w roku 2008, czyli dość późno, bo owa uroczo prezentująca się panienka była aktywna artystycznie już w latach dziewięćdziesiątych (choć wtedy słyszały o niej pojedyncze kluby w Nowym Jorku i kilkunastu gejów w tych klubach przebywających). Kim jest ta kobieta? To rosyjska żydówka, mieszkająca na stałe w NY, związana ze sceną anti-folkową i przemawiająca silnym nowojorskim akcentem.
Oczarowała mnie narnijską przyśpiewką "The Call" i płytką "The soviet kitsch"... a potem tak jakoś się potoczyło, że wywróciła mi wszystko do góry nogami.
Inspiruje mnie pod wieloma względami i, co może się wydać zaskakujące, najmniej pod tym muzycznym. Nie mogę czerpać natchnienia z jej dorobku choćby dlatego, że mamy inne skale i barwy głosu, ona używa innych technik, jest lepiej wykształcona w zakresie słuchu i komponowania, no i kurde... ja nie napisałabym piosenki o dwóch mięsnych rolmopsach tańczących kankana w szklanej kuli. Niemniej jednak, to właśnie po odsłuchaniu pierwszych demówek Reginki zdecydowałam się spróbować własnych sił w komponowaniu i pisaniu tekstów. Patrząc na jej urzekająco swojski, a zarazem kosmicznie kobiecy wizerunek sceniczny czuję w sobie potężną falę dobrej energii. Właśnie tak ja chciałabym wyglądać przed publiką i kraść jej emocje.
Zresztą, w ogóle mogłabym wyglądać jak Regi. Żydowski nosek, kręcone włosy, szeroki uśmiech, alabastrowa cera - nie ukrywam, że na co dzień dokładam wszelkich starań, by poczuć się do niej podobną chociaż troszeczkę. Ciup-ciup. Jedna czwarta ciuchów w mojej szafie nosi tytuł "Tak ubrałaby się Spektor.".
Ponadto, kobita zwala mnie z nóg swoją upartością w dążeniu do celu - będąc w moim wieku postanowiła, że zejdzie do podziemia grać swoja muzykę, gdzie pozostała dłuuuuugo niezauważona przez szersza publikę. I krok po kroku zaliczała kolejne sukcesy: demówki pozamieniały się w płyty, słaba wytwórnia w niezależną firmę, samotne nagrywanie we współpracę z rewelacyjnymi muzykami z całego świata. Gdyby to było moje życie, czułabym się królową galaktyki.
2. Filmy animowane/fantastyczne/dla dzieci
Uwielbiam chodzić do kina, jednak w szczególności właśnie takie produkcje mnie przyciągają. Powodów jest kilka. Po pierwsze, nic mnie tak nie nakręca do kreatywnego tworzenia jak oderwanie się od rzeczywistości i bezwładne zawieszenie się w fantastycznym alter wymiarze. Fakt, że wzmaga to tęsknotę za światem, który istnieje jedynie w wyobrażeniach (być może po drugiej stronie życia (: ) a do którego należy się całym sercem i duszą - ale podpisuję się pod dewizą Herlinga-Grudzińskiego, który był zdania, że w każdej sytuacji należy zachować swoją pełną świadomość, bo życie bez takiej tęsknoty byłoby nic niewarte.
Piękne wizualnie, przesiąknięte baśniowością produkcje stanowią również pożywkę dla mojego mózgu pisarza, nastawionego przecież na wyłapywanie wszystkiego, co warto by było uwiecznić piórem (czy tam laptopem i Wordem). Uplastyczniają moją wyobraźnię, dokarmiają wenę, uruchamiają twórcze procesy myślowe. Przy okazji zaś zwracają uwagę na to, jakich rozwiązań unikać ze względu na ich naiwność, a jakich być może spróbować pod własnym długopisem, bo wydają się obiecujące.
3. Muzyka filmowa
Tego chyba nie trzeba tłumaczyć :) Czasami obraz okazuje się być niewystarczającym, albo wręcz przeciwnie - przytłaczającym bodźcem. Wtedy zakładam słuchawki lub uruchamiam wieżę stereo (strzeżcie się sąsiedzi, nie znam czegoś takiego jak "za głośna muzyka") i zamykam się na wszystko inne, by móc dać ponieść się dźwiękom poza granice empirycznego poznania.
Panowie na górze to Hans Zimmer, Harry Gregson-Williams, Howard Shore, Thomas Newman oraz Alan Silvestri.
4. Fluo kolory
Dziwne? Być może, ale każdy kto Perpuś zna, nie umie wyobrazić jej sobie bez jej ukochanych fluorescencyjnych zestawów :) Sama nie wiem co mnie tak zachwyca w tej oczojebności, bo przecież dobrze czuję się także w pastelach, czerniach, przydymionych barwach, kwiecistych wzorach i takich tam duperelach. Nawet w glanach. A tu coś takiego! Może to odzwierciedlenie moich pokręconych i nieskładnych procesów myślowych, może w ten sposób wychodzi mi bokiem moja skrajna spontaniczność. W każdym razie przeglądanie stylizacji z elementami fluo nakręca mnie pozytywnie, pobudza, ożywia wyobraźnię wzrokową, uczy lepiej zestawiać barwy, a przy tym daje wiele radości (w końcu, kurde blaszka, jestem kobietą!). Kiedy mam wenę nie ma dla mnie zbyt odważnego połączenia - jestem gotowa na wszystko! :)
5. Kobiecość
Czy to rozumiana poprzez psychikę czy fizyczność - KOBIECOŚĆ JEST ZAJEBISTA. Ustalmy jedno: zdecydowanie wolę facetów, ale bycie kobietą jest cudowne. Żyjemy w czasach szerzącego się unisexu, faceci się malują, kobitki chodzą w męskich ciuchach, srają o równouprawnienie (zagłada feministkom!). STOP THIS MADNESS! Facet ma pozostać facetem, to jedno. A KOBITKA MA POZOSTAĆ KOBITKĄ! Ma być piękna, wykształcona, zaradna, opiekuńcza. Powinna być uzupełnieniem mężczyzny, nie jego marnym substytutem! Gruba, chuda, wysoka, niska - ma być JEDNOZNACZNĄ KOBIETĄ pod względem PSYCHICZNYM i SEKSUALNYM.
Rzygam feministycznymi hasłami, rzygam równouprawnieniem, rzygam tabloidami, które mówią, że musisz schudnąć tyle i tyle, powiększyć biust tyle i tyle, nosić modne ciuchy, masturbować się sześć razy dziennie, zamawiać własnemu facetowi dziwki i kurwa nie wiem co jeszcze. Kobiecość broni się sama, to jest jej główną siłą. Każda z nas sama musi zadecydować w jakiej skórze czuje się najlepiej, szanować własny intelekt i cielesność (nie tylko seksualną).
Kobiety, jesteście piękne. Piękno to pramatka sztuki. Inspirujecie delikatnością, ale także zmiennością nastrojów, fochami z przytupem, plotuchami, wysokimi obcasami.
Indywidualności płciowej mówimy TAK.
Kurwa, rozpisałam się. Dziś bez puenty, bo muszę umyć kłaczory. Śmierdzą chlorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz